Maja Garbulińska

Pobyt na stypendium wzbogacił moje życie o wiedzę, doświadczenia i przyjaciół na zawsze, których ciągle namawiam by przyjechali zobaczyć Polskę.

Fulbright to było marzenie, które wydawało się być nieosiągalne, ale ponieważ prawdopodobieństwo, że zostanie mi przyznane Fulbright Graduate Award nie było równe zero, zaaplikowałam. Do dziś pamiętam kiedy otworzyłam e-mail od komisji. Nie mogłam uwierzyć. Poprosiłam mamę i tatę, którzy siedzieli obok mnie, by sprawdzili, czy na pewno dobrze przeczytałam. Uczucie, że ktoś w Ciebie wierzy, że masz szansę na taką wspaniałą przygodę jest niesamowite.

Dostałam stypendium na studia na kierunku Data Science, ale teraz musiałam znaleźć uczelnię, która chciałaby mnie przyjąć. Aplikacje na osiem uczelni przygotowywałam ponad 3 miesiące. Poprosiłam profesorów oraz znajomych o ich uwagi na temat mojego listu motywacyjnego. Weekendami i po pracy przygotowywałam się do testu GRE, którego wymagały uczelnie. Miałam swój wymarzony program, ale on, tak samo jak wcześniej Fulbright, wydawał się być nieosiągalnym marzeniem. Chciałam studiować Master of Science in Health Data Science na Harvard T.H. Chan School of Public Health. To program studiów magisterskich, który łączy data science, biostatistics i health sciences. Trwa trzy semestry.

Harvard był pierwszą uczelnią, która odpowiedziała na moją aplikację. Dostałam maila, że decyzja została podjęta i mogę ją zobaczyć po zalogowaniu się na stronę. Strona ładowała się bardzo wolno. Prawdopodobnie wszyscy kandydaci sprawdzalni wyniki rekrutacji w tym samym momencie. W końcu list ukazał się na moim monitorze. Harvard zaoferował mi miejsce w moim wymarzonym programie. Nie mogłam w to uwierzyć. Urodziłam się w małej miejscowości w Polsce. Wychowałam się łapiąc owady i jaszczurki oraz chodząc po drzewach, a Fulbright otworzył mi drzwi do mojego wymarzonego programu na tak prestiżowej uczelni w Stanach Zjednoczonych. Tak bardzo krzyczałam, że mój współlokator powiedział: „Maja, jak nie przestaniesz krzyczeć to sąsiedzi zadzwonią na policję”.

Pod koniec sierpnia 2018 przyleciałam do Bostonu. Zaraz po przyjeździe poznałam moja nową współlokatorkę w akademiku. Jest z Chin i ma na imię Huahua. Przywiozła mi śliczny wyszywany obrazek z pandą. Pierwszego dnia orientation week Huahua i ja poszłyśmy razem na uczelnie. Przywitano nas przemówieniami, kawą i śniadaniem. Byłam bardzo podekscytowana i trochę bałam się, by przypadkiem nie powiedzieć niczego głupiego. Orientation trwało tydzień. Było wiele różnych wydarzeń by poznać innych studentów i dowiedzieć się czegoś więcej o tym jak działa Uczelnia oraz USA. Uczniowie – mieszkanka ras, kultur, orientacji seksualnych i religii.

Boston w lecie był bardzo gorący. Nie wiedziałam w co ubierać się w pierwsze dni szkoły, żeby się nie ugotować, ale żeby wyglądać odpowiednio. Po kilku tygodniach przekonałam się, że na Harvard Chan liczy się to co w głowie, a nie ubrania. Jeden z moich teaching assistants, doktorant na wydziale Biostatistics, przychodził nawet uczyć nas w dziurawych spodenkach w których każdego ranka biegł do szkoły. Zafascynowana wspaniałą pogodą kupiłam sobie rower, ale jeżdżenie skończyło się w listopadzie ponieważ nadeszła zima, która sprawiała wrażenie wiecznej.

Pierwszy rok był bardzo ekscytujący. Poznałam wielu ludzi. Moja klasa ma 16 osób. Połowa to Amerykanie, a druga połowa to studenci z zagranicy. Często rozmawiamy o różnicach kulturowych. Nauczyło nas to dużo o amerykańskiej kulturze oraz problemach społecznych z którymi walczy kraj. Każdy w szkole zawsze ma do powiedzenia coś niesamowitego. W mojej klasie jest dziewczyna, która była pilotem w armii amerykańskiej. Za kilka tygodni przyjeżdża ze mną do Polski. Jest też Zak, Fulbrighter z Finlandii, który ma doktorat z medycyny. Nazywamy go DD – Doctor Doctor. Mój najlepszy amerykański kolega ma na imię Mat. Rodzice Mat’a są z Indii, ale on urodził się i wychował w Stanach. Mat przypomina prezydenta Obamę. Jest wysoki i zawsze ma wyprostowaną postawę. Wszystkie sprawy załatwia dyplomatycznie i często prosimy go o pomoc z pisaniem oficjalnych listów lub szukaniem pracy. Mat często musi odpowiadać na pytania Zak’a i moje na temat tego, co w Stanach wypada robić, a czego nie.

Harvard to taki mały osobny światek. Uniwersytet ma swój bank, swoje centrum medyczne, swoje ubezpieczenie, system autobusów, akademików, jest nawet Harvard Police. Szkoła pozwala nam na cross-registration. To znaczy, że jako studenci na Harvard T.H. Chan School of Public Health, możemy chodzić na lekcję w innych szkołach należących do uczelni oraz MIT.

Podczas pierwszego roku nauki prawie nie mieliśmy teorii, tylko rozwiązywanie zadań. Zadania domowe na ocenę były prawie co tydzień z każdego przedmiotu. Rozwiązanie takiego zadania zajmowało kilka dni. Po porannych lekcjach z kolegami i koleżankami z klasy spotkaliśmy się na obiad i wymienialiśmy się uwagami i komentarzami na temat zadań. Często było tak, że nikt nie wiedział jak rozwiązać dane zadanie, lub nawet o co ono pyta. Dlatego właśnie w kalendarzu zapisane trzeba było mieć godziny office hours, by pójść i poprosić którąś lub któregoś z teaching assistants o wytłumaczenie. Czasem wydawało mi się, że jak oddam już jakąś pracę, to na jej miejsce zadają nam trzy następne. Do tego było mnóstwo projektów i robienia wszystkiego na ostatnią chwilę. Nie dlatego, że byliśmy leniwi, ale dlatego, że musieliśmy robić zadania z innych przedmiotów. Na pierwszym roku studiów w Stanach nauczyłam się więcej, niż podczas całych studiów licencjackich. Zadania i projekty przypominały problemy, które będziemy musieli rozwiązywać w pracy. To dużo mnie nauczyło. Zobaczyłam jak studiuję się data science na Harvardzie i MIT. Gdy miałam chwilkę czasu, chodziłam na dodatkowe spotkania i wykłady. Na przykład, zaraz po opublikowaniu pierwszego zdjęcia czarnej dziury, Harvard zorganizował prezentację prowadzoną przez osoby które tego dokonały. Nauczyciele których mamy są naprawdę jednymi z najlepszych badaczy na świecie. Na uczelni można do nich podejść i normalnie porozmawiać, nawet pożartować. Jedna z naszych nauczycielek i executive director naszego programu dr Heather Mattie jest jak nasza ciocia. Możemy do niej przyjść z płaczem gdy coś się nie układa, a ona zawsze nas wysłucha i pracuje po godzinach, by załatwić wszystko, czego potrzebujemy.

W Bostonie chodziłam na spotkania Fulbrighterów oraz Polskiego Klubu na MIT, gdzie poznałam wybitnych ludzi z całego świata, który zawsze chętni byli do pomocy. Na Thanksgiving zostałam zaproszona do domu absolwentki Fulbrighta Kari Heistad. Kari, która jest niesamowicie ciepłą kobietą zaprosiła mnie i czterech innych Fulbrighterów do spędzenia tego święta z jej rodziną. Było cudownie! Jedliśmy pieczonego indyka i mnóstwo ciast, które sama upiekła. Stypendium pozwoliło mi zobaczyć New York, Washington DC i Florydę. Do Waszyngtonu pojechaliśmy na długi weekend do domu rodziców Mat’a w momencie w którym zakwitły wiśnie. Dowiedzieliśmy się dużo o tym, jak funkcjonuje stolica kraju. Na Florydę pojechaliśmy na przerwę wiosenną. Zobaczyliśmy tam inne oblicze Stanów Zjednoczonych. Miami to taka Ameryka Łacińska, ale w Stanach Zjednoczonych. Ze względu na imigrację prawie 60% mieszkańców miasta mówi po hiszpańsku. Piękne plaże i relaks były dla nas świetną przerwą od zapracowanego i zimnego jeszcze Bostonu.

Prawda jest taka, że nie było łatwo. Harvard był dla mnie wielką dawką stresu i zdarzało się dzwonienie do mamy z płaczem, ale teraz wiem już czego spodziewać się podczas mojego ostatniego semestru i rozumiem już system. Nie mogę też doczekać się spotkania z przyjaciółmi we wrześniu gdy zacznie się rok akademicki. Niedługo muszę wybrać przedmioty na ostatni semestr, a w katalogu dziesiątki przedmiotów na które chciałabym się zapisać. Ciężko jest się zdecydować.

Pobyt na stypendium wzbogacił moje życie o wiedzę, doświadczenia i przyjaciół na zawsze, których ciągle namawiam by przyjechali zobaczyć Polskę.

Maja Garbulińska była stypendystką Fulbright Graduate Student Award w roku akademickim 2018-19. Otrzymała przedłużenie stypendium na kolejny rok.

Related Posts
Loading...
Skip to content