Fulbright Talks: Joanna Szuszkiewicz

Odcinek 2: o podróżach, przypadku i dążeniu do celu.

Podcast Fulbright Talks to rozmowy ze stypendystami i stypendystkami Programu Fulbrighta reprezentującymi różne dziedziny nauki. W rozmowach opowiadają o swoich pasjach badawczych i życiowych: o tym co jest dla nich ważne, co ich motywuje do działania, jak spełniają swoje marzenia, czym się obecnie zajmują naukowo i w jaki sposób amerykańska przygoda wpłynęła na ich życie zawodowe i osobiste.

Gościni odcinka

Dr Joanna Szuszkiewicz: badaczka, świeżo upieczona doktorka, biolożka i biotechnolożka. Bada procesy nowotworzenia i implantację zarodków, procesy tylko pozornie odległe. Z fascynacją odkrywa również inne kraje, kultury i kuchnie. Absolwentka Fulbright Junior Research Award 2020-21.

Posłuchaj na Youtube

Jeśli treść się nie wyświetla, skorzystaj z odnośnika, aby posłuchać bezpośrednio w serwisie Youtube: https://youtu.be/zAW1N5666zU.

Podcast Fulbright Talks jest też dostępny w Spotify, Apple Podcast i Google Podcast. Kliknij poniżej aby przejść na stronę wybranej platformy.

Transkrypcja

Cześć,

Moją gościnią jest dzisiaj Joanna Szuszkiewicz, badaczka, świeżo upieczona doktorka, biolożka i biotechnolożka. Bada procesy nowotworzenia i implantacji zarodków, procesy tylko pozornie od siebie odległe. Z fascynacją odkrywa również inne kraje, kultury i kuchnie. 

Cześć Joanno.

Cześć Patrycja.

Bardzo miło mi Ciebie tutaj dzisiaj gościć. Mimo tego, że się nie widzimy niestety. Akurat różne wypadki nie pozwoliły na spotkanie face to face, ale bardzo się cieszę, że jesteś dzisiaj ze mną online. A jest dzisiaj ze mną Joanna dlatego, że mieszka na stałe w Olsztynie. Zgadza się?

Nie, w tym momencie mieszkam już na stałe w Krakowie, od półtora roku, ale mieszkałam w Olsztynie i w Olsztynie studiowałam i robiłam pracę doktorską.

No to daleko – kawałek jest z Olsztyna do Krakowa.

Tak, aczkolwiek drogi są coraz lepsze, już w miarę szybko można pokonać tę trasę. 

Byłam parę razy w Olsztynie, bardzo mi się podobało, ale pamiętam, że dojazd był jeszcze średni, więc cieszę się, że to się już zmieniło. Chciałam zacząć od tego rozmowę, bo w Twoim bio, które przeczytałam na początku, opowiadałam o tym czym się teraz zajmujesz. Badasz proces nowotworzenia i implantację zarodków, procesy tylko pozornie odległe. Dlaczego pozornie odległe?

To jest tak naprawdę trochę powód, dlaczego jestem teraz w Krakowie, bo w pracy w doktorskiej badałam te implantacje, o której wspomniałaś, implantację zarodków, natomiast teraz w Krakowie zajmuję się badaniem procesów nowotworzenia. Widzę w tym tak naprawdę bardzo dużo podobieństw, poczynając od tego, że zarodek to jest taki trochę obcy organizm, który musi sobie poradzić w organizmie matki, to stymuluje różne procesy immunologiczne. Wiele ścieżek sygnałowych, które są ważne z punktu widzenia rozwijającego się zarodka, są również ważne z punktu widzenia rozwijającego się nowotworu. Później sam proces implantacji i nawet inwazji zarodka, który akurat u ludzi występuje, czyli takie wchodzenie tych tkanek zarodka między tkanki macicy, co jest takie dość krwawe, niektórzy przyrównują to do pewnego rodzaju toczącej się wojny między zarodkiem a matką. Właśnie rozwój nowotworu, który również ma właściwości inwazyjne, który może przenosić się między organami, to to również jest bardzo podobne do siebie, biorąc pod uwagę biologię tych komórek.

No tak, słyszałam takie historie, że czasami rozwijający się zarodek też jest jakby męczący dla matki, tak jak mówisz, taka wojna, tam powstaje nowe życie, ono potrzebuje też wszystkich środków do tego życia, żeby je rozwijać.

To prawda. Są takie poglądy, które analizują to jako wojnę między tymi dwoma organizmami. Ja podchodziłam do tego, bardziej jak do komunikacji pomiędzy zarodkiem a matką, i wiadomo każdy musi sobie zadbać o swój w tym wszystkim interes, ale jednak to nie jest wojna. Nie chodzi o to żeby ktoś wygrał, a ktoś przegrał. Tylko o to żeby ten zarodek z macicą się skomunikowali i żeby ta ciąża była w ogóle możliwa, i żeby korzyść była obopólna. 

Jak to ładnie nazwałaś “wypracowanie komunikacji”. Czasami wypracowanie komunikacji jest bardzo męczące.

To prawda, dlatego może niektórzy rozpatrują to jako wojnę. Ja uważam, że w komunikacji chodzi o coś innego, niż o to żeby wygrać albo przegrać, tylko raczej, żeby się wygadać i żeby z tego była jakaś korzyść obopólna. 

No tak, jak najbardziej się zgadzam. Zastanawiam się jeszcze, jak to w ogóle się stało, że zainteresowałaś się tym tematem. Chciałam tak dotknąć trochę Twojej historii. Jak to się stało, że jesteś naukowczynią, bo jesteś świeżo upieczoną doktorką, gratulacje. Miałyśmy się spotkać zaraz po Twojej obronie. To jest trudna droga, bycie naukowczynią, bycie w tej nauce. Chciałam Cię podpytać, jak ona wyglądała, gdzie zaczynałaś, gdzie poczułaś, że to jest ten moment. Nie wiem, czy był taki moment? Może gdzieś był.

Myślę, że był. I wynikał on z takiej chęci zaspokojenia ciekawości. Myślę, że to jest to co w tej nauce cały czas mnie trzyma, tzn. że staram się znajdować w niej jakieś ciekawe dla mnie rzeczy i próbować odpowiadać na pytania, które są dla mnie zastanawiające i ciekawe. I pamiętam, że miałam taki jeden moment na biologii w liceum, dawno temu, gdzie mieliśmy już na takich ostatnich zajęciach, przed samymi wakacjami, kiedy są już takie tematy ponadprogramowe, albo mało ważne. Mieliśmy właśnie zajęcia dotyczące biotechnologii. I pamiętam, że jak usłyszałam o tym pierwszy raz, bo myślę, że chyba wtedy pierwszy raz się zetknęłam z takim pojęciem, usłyszałam co to jest np. inżynieria genetyczna, jakieś klonowanie, wektory. Dla mnie wtedy to były jakieś abstrakcyjne bardzo pojęcia, ale szalenie fascynujące. I myślałam sobie wtedy, że wspaniale byłoby się móc czymś takim zajmować. Nie wiem czy w mojej głowie wtedy to już oznaczało bycie naukowcem czy po prostu jakąkolwiek pracę w laboratorium, ale to był pierwszy moment kiedy pomyślałam sobie, że to jest ciekawe i chyba wtedy stwierdziłam, że będę chciała studiować biotechnologię. I dalej to się już toczyło różnie. Częściowo to jest kwestia przypadku, spotkania odpowiedniej osoby, w odpowiednim momencie i obrania dalszej drogi.

Powiedziałaś o liceum i chciałam pociągnąć ten temat jakby bycia w danych miejscach. I podpytam, gdzie chodziłaś do liceum?

Ja akurat uczyłam się w XI Liceum Ogólnokształcącym w Olsztynie i miałam to szczęście, że to było wtedy jeszcze bardzo młode liceum, ja byłam chyba drugim rocznikiem albo trzecim. Ja się przeniosłam do tego liceum po paru miesiącach pierwszej klasy z innego liceum, dlatego że miałam tam znajomych, którzy opowiadali mi, że w tym liceum jest zupełnie inaczej niż w innych liceach. To znaczy do tego ucznia podchodzi się w ludzki sposób, bardziej jak do dorosłej osoby i że tam wszystkim zależy na tym, żeby ci uczniowie się czegoś fajnego nauczyli, żeby spędzili jakoś dobrze czas w tej szkole i żeby wspólny cel temu wszystkiemu towarzyszył. To mi się bardzo spodobało. Dodatkowo to, że to było nowe liceum i nie było wielu chętnych na biol-chem, czyli profil z biologią i chemią rozszerzoną, to na tym biol-chemie było z 5 osób. Ja do tej grupy dołączyłam. I to było to takie inne w porównaniu do innych liceów w Olsztynie, do których mogłam chodzić. I to co ważne to tam właśnie i nam tym osobom na biol-chemie i tym nauczycielom, którzy z nami prowadzili zajęcia, wszyscy byli w ten proces zaangażowani. Wszyscy chcieli żebyśmy się czegoś nauczyli. I my i oni. Trochę mam wrażenie, że się w tym zakręciłam, ale generalnie, myślę, że to nie było jakieś przełomowe w moim życiu, ale to było ważne, że akurat w tym liceum byłam i się uczyłam, i tam właśnie ta biotechnologia się w głowie pojawiła.

Myślę sobie, o tym że dla mnie po takim czasie kiedy ta edukacja jest gdzieś za mną, bo już skończyłam dawno szkołę i studia, strasznie lubię ludzi, którzy tak walczą o siebie. W sensie, że pomyślałaś żeby zmienić tę szkołę. Powiem szczerze, że mi nigdy nie przyszło to na myśl, chociaż nie było to jakieś super liceum. Ale fajne jest to i doceniam takich ludzi jak Ty, którzy przenoszą się, widzą, że tam jest jakiś potencjał, że mogą się jakoś rozwijać, i to też fajnie na nich potem wpływa. Fajnie, że zawalczyłaś o siebie też, żeby inaczej to wyglądało.

To prawda, ale to też jest element mojego dużego zawodu. Dlatego, że najpierw byłam w takim liceum, które było uznawane za jedno z lepszych liceów w moim mieście, a to w jaki sposób nauczyciele prowadzili lekcje w tym liceum, które polegały na tym, że np. dostawaliśmy książkę i mówili nam, od której do której strony mamy przeczytać i na następnych zajęciach był jakiś sprawdzian. To było dla mnie absurdalną stratą czasu, siedzenie przez 45 minut w towarzystwie innych osób i czytanie dwudziestu stron książki. No to są rzeczy, które można zrobić samemu i nie potrzeba do tego nauczyciela ani chodzenia do szkoły. Nie tego oczekiwałam od liceum i myślę, że dlatego się przeniosłam. Ale to nie było też tak, że ja szukałam. To była kwestia spotkania odpowiednich osób i trochę przypadku, że znałam kogoś kto w tym liceum był i opowiedział mi o takiej wizji szkoły, która mi bardziej odpowiadała niż ta którą widziałam. Ja czuję, że mam jakąś sprawczość w swoim życiu i jestem proaktywną osobą, ale mimo wszystko uważam, że bez osób spotkanych na swojej drodze brakowałoby mi pewnie czasem inspiracji do tego co dalej i co zmienić. 

Jak najbardziej. Ciężko też bez czyjegoś doświadczenia. Dlatego też tu też jesteśmy, żeby o tym pogadać i żeby nasi słuchacze i słuchaczki trochę pomyśleli, że można inaczej. Może nie mają takiej osoby, która by im to powiedziała, więc dlatego tak mi zależy, żeby o tym rozmawiać. Jak to było u Ciebie? Czy w tej drodze naukowej miałaś takiego mentora/mentorkę, którzy pomogli Ci? Skończyłaś magisterkę, ale potem doktorat – nie każdy decyduje się na doktorat. Czy miałaś taką osobę, która Ci pomogła tę decyzję podjąć?

Myślę, że tak. Moja promotorka, która zresztą była u Ciebie w podcaście – Monika Kaczmarek- była taką osobą, dzięki której ta moja droga wyglądała tak jak wyglądała. Oczywiście ona miała swoje dobre i trudniejsze również momenty, ale jakby to na pewno dzięki niej to wszystko się ukształtowało w taki sposób. A tak naprawdę trafiłam do Moniki pewnie przypadkowo. Po prostu szukałam jakiś praktyk w trakcie studiów licencjackich i tam wpisywałam laboratorium Olsztyn. Szukałam różnych opcji na te praktyki i trafiłam na Laboratorium Biologii Molekularnej, które Monika wtedy prowadziła w Instytucie Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN. Obie się polubiłyśmy i poczułyśmy, że mamy podobny drive powiedziałabym. Ja miałam ochotę robić coś ciekawego, a Monika takie różne ciekawe pomysły mi podsuwała. Od razu po tych praktykach zostałam u niej w laboratorium, żeby napisać pracę licencjacką. Później na pracę magisterską plan był taki, żebym zrobiła ją u kogoś innego, a do Moniki wróciła właśnie na doktorat, ale Monika mi podsunęła pomysł żeby aplikować o Diamentowy Grant. To była druga edycja tego programu z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. I Monika podsunęła mi taki pomysł na studiach magisterskich i razem z nią ten projekt napisałam, pod jej okiem. Dostałam go i jego realizacja wymagała ode mnie zostania rok dłużej jeszcze po magisterce, bo w ogóle zakładała, że te badania zrealizowane w ramach tego grantu będą początkiem mojego doktoratu. Zostałam u Moniki, żeby realizować dalej mój doktorat. Czyli licencjat, magisterka, doktorat były w tym jednym miejscu, no i dzięki Monice, która te pomysły zawsze rzucała, ja je chwytałam. Czyli właśnie staranie się o granty na realizację badań, czy to o granty wyjazdowe – tak jak też właśnie było w przypadku Fulbrighta. Dlatego się dzisiaj spotykamy – to też Monika była, nie inicjatorką tego pomysłu, ale w związku z tym, że ona sama jest laureatką Fulbrighta to dla mnie zasiało takie ziarno “a może ja też bym spróbowała?” I spróbowałam.

Dlatego też się spotykamy, bo tak jak mówisz – dużo przypadków, ale dużo też tam było Twojej pracy. 

To musiało zagrać kilka czynników. Nie tylko moja chęć, ale też ta osoba, czyli Monika, która dawała mi jakieś kierunkowskazy. Mówiła co jest warto, co nie warto, albo w jaki sposób coś zrobić, jeśli wpadłam na jakiś  pomysł. Była mentorką.

Byłaś na programie Junior Research Award, czyli w skrócie to jest program dla osób, które są obecne na studiach doktoranckich w Polsce i chciałyby wyjechać na badania do Stanów na czas od 4 do 10 miesięcy obecnie. W zeszłych latach to się zmieniało, ale obecnie na taką ilość miesięcy. Doktorat doktoratem i wiadomo, że masz ten plan, ale chciałam Cię zapytać o to, dlaczego też warto gdzieś wyjechać. Wiem, że ta codzienna praca przy grantach, przy różnych projektach w Polsce jest ważna, ale dlaczego warto tę wiedzę rozszerzać poza Polskę? Myślę, że to jest ważne, bo wydaje mi się, że ostatnio to też trochę zanika powoli, taka chęć wyjazdów, a co Tobie udało się uzyskać dzięki temu? Nie dla Instytucji, ale dla Ciebie?

Mnie zawsze fascynowało to co jest gdzieś indziej. Inne kultury, inne kraje, inna natura, to mnie zawsze fascynowało. Ja pamiętam, jak kiedyś jak byłam małym dzieckiem i widziałam w telewizji takie słynne skrzyżowanie, które bardzo często się pojawia w telewizyjnych przebitkach, skrzyżowanie  Shibuya w Japonii – to jest ogromne skrzyżowanie, na którym co chwila, setki osób przechodzi na raz przez to skrzyżowanie. To był pierwszy raz kiedy sobie pomyślałam “wow, ludzie tak żyją”. I to było zupełnie inne od tego co było mi znane, jak miałam te kilka lat. To było dla mnie fascynujące i pomyślałam sobie “fajnie byłoby kiedyś zobaczyć różne miejsca, zobaczyć jak inni ludzie żyją, coś z tego sobie wyciągnąć”. To myślę było powodem tego, że ja całkiem sporo wyjeżdżałam podczas moich studiów doktoranckich. Monika często była też osobą, która sama mnie wypychała za granicę i ja z tego chętnie korzystałam. Na przykład podczas studiów doktoranckich byłam w tej Japonii, którą widziałam w telewizji, widziałam to skrzyżowanie Shibuya. Miałam wtedy taki flashback z tego momentu, jak byłam dzieckiem i jak zastanawiałam się jak to jest. Azja dla mnie wtedy to był dla mnie kompletnie inny świat. Inaczej w ogóle żyjący ludzie, inaczej nawet wyglądający ludzie. Inaczej zbudowane miasta, inaczej funkcjonujące wszystko. I chyba dla mnie największą wartością tych wyjazdów, było zdejmowanie różnych klapek z oczu i po prostu obserwacja tego, że ludzie żyją na różne sposoby i zbudowanie takiej otwartości na inność. Ja byłam Polką z małego miasta, białą kobietą, moje życie wyglądało w pewien sposób, a w Izraelu, w którym byłam kilkukrotnie też na stażach podczas doktoratu życie wygląda jeszcze inaczej. I to dla mnie było zawsze fascynujące, otwierające i myślę, że najwięcej lekcji z tego wyciągnęłam – takie życiowe lekcje.

Super, że o tym mówisz. Myślałam, że zadając to pytanie, to zaczniesz mi opowiadać o mikroskopach, o jakiś tam rzeczach, ale super, że mówisz o perspektywie, o otwartości. Jedną rzeczą jest oczywiście science i to co robisz na co dzień, ale super, że mówisz o tym w kontekście nie tylko brania tego know-how, ale tej kultury, tego, że można zyskać coś więcej niż tylko wiedzę i doświadczenie, ale też tą otwartość i perspektywę.

To też się pokrywa, bo jak się jeździ do innego labu to czasami odkrywa się, że można tę samą rzecz zrobić w jakiś prostszy sposób, albo że jest kilka sposobów na to, żeby zrobić to samo. I to też jest  otwierające, co prawda z perspektywy naukowej czy technicznej, ale powiedzmy, że to się wszystko zazębia. Czyli to know-how, które można zdobyć podczas wyjazdów, to też jest po prostu poszerzanie perspektywy i otwieranie pewnych drzwi w głowie.

Jasne, fajnie, że miałaś taką okazję. Zastanawiam się, bo mówiliśmy o tych pozytywach, ale czy coś Cię negatywnie w tych wyjazdach zaskoczyło? Czy był taki dla Ciebie trudny moment?

Na pewno były trudne momenty. To na pewno jest zawsze taka reorganizacja życia i te takie przyziemne rzeczy czasami dobijają. Pewnie jakaś tęsknota za konkretnymi osobami, czy nawet konkretnym jedzeniem – jest to element tego. Bardziej uciążliwa była reorganizacja życia pod tytułem – trzeba się wyprowadzić z mieszkania, w którym się mieszka, albo zostawić je puste i za nie płacić. Ale to takie bardzo przyziemne rzeczy, które są związane z tym, że trzeba się na pół roku przenieść do innego kraju i wszystko zorganizować. To na pewno było trudne. Tak z samego pobytu już w innym kraju, w innej kulturze, to pewnie jakiś taki lęk na początku, czy tam się na pewno odnajdę, czy znajdę jakąś osobę, z którą uda mi się zbudować jakąś relację, żeby nie było poczucia samotności w obcym kraju. Myślę, że strachy różne temu zawsze towarzyszą, ale to nie są jakieś takie rzeczy, które by mnie powstrzymywały przed wyjazdem.

Masz jakiś nowy kierunek? Jakieś marzenia do spełnienia, jeżeli chodzi o poznawanie nowych kultur, krajów, kuchni?

Mnóstwo.

To może pierwsze, które chciałabyś zrealizować?

Bardzo chciałabym dłużej pomieszkać w Azji. Jest to dla mnie taki nieodkryty obszar, w którym byłam tylko chwilę, właśnie w Japonii. Bardzo chciałabym tak móc pożyć, jakiś rok i wsiąknąć trochę w tę kulturę, która wydaje mi się fascynująca. Tyle jest tam wspaniałego jedzenia, tyle jest zupełnie innej mentalności, innych wartości, innych potrzeb. Nie chcę też podkreślać różnic, ale Azja wydaje mi się po prostu fascynująca w tym momencie i na pewno chciałabym ją eksplorować. Ameryka Południowa też, ale o tym kontynencie za mało wiem, żeby wiedzieć, w którym kraju chciałabym pożyć trochę dłużej.

A jak Stany? Wsiąkłaś trochę podczas stypendium? Bo Ty chyba wyjeżdżałaś w trudnym momencie, prawda?

To była pandemia, jeszcze nie było szczepionek. To było bardzo trudne. Ja na szczęście wcześniej już byłam w Stanach, co prawda na zachodnim wybrzeżu (teraz byłam na wschodnim), więc bardzo się na to cieszyłam, że zobaczę tę drugą stronę i inne Stany. Wcześniej byłam w Kalifornii i okolicach i to też był krótki wyjazd i nie żyłam tam, ale dał mi jakiś obraz Stanów Zjednoczonych. Pod względem pandemii to było trochę ograniczające przeżycie. Nie mogliśmy wykorzystać tego czasu, jakbyśmy to zrobili gdyby nie pandemia. Tak naprawdę zaszczepiliśmy się dopiero pod sam koniec naszego pobytu tam, co pozwoliło nam trochę zwiedzić Connecticut i powiedzmy Nowego Jorku i okolic i też Florydy. Czy wsiąkłam? Myślę, że to był kraj w którym chciałabym też chwilę pomieszkać, żeby przekonać się jak tam jest i chyba przekonałam się, że nie chciałabym tam mieszkać na stałe. To było na pewno szalenie ciekawe, bycie też na Yale University, które też w moich oczach było czymś totalnie nieosiągalnym, absurdalnie odległym, elitarnym i kompletnie za zamkniętymi drzwiami. Dzięki temu programowi udało mi się dotknąć tego topowego szkolnictwa, co też było fascynujące. Myślę, że było bardzo ciekawie, ale dobrze było wrócić.

Jasne, powroty też są miłe. Czasami po miesiącu podróży, jak wracałam i na lotnisku Chopina przychodziło uczucie “tak, jestem w domu”. To jest też fajne w podróżach, że się kończą i ten powrót jest taki słodszy. Chciałam jeszcze dodać, że Asia wygrała pierwszą nagrodę konkursu fotograficznego. Widziałam to zdjęcie i mi się bardzo podobało. Możecie je znaleźć na “Od nauki do sztuki – świat pod mikroskopem” i Asia zrobiła zdjęcie w labie. Zachęcam Was do wejścia i zobaczenia, jak to zdjęcie wygląda. W ogóle skąd taki pomysł?

Akurat udział w tym konkursie brałam właśnie kiedy byłam w Stanach i dostałam e-maila od organizatorów tego konkursu, że taki konkurs jest ogłoszony. Będąc w Stanach bardzo dużo wykonywałam obrazowania mikroskopowego i siedziałam na prawdę godzinami w tym ciemnym pokoju mikroskopowym i stwierdziłam, że może uda mi się znaleźć coś ciekawego w tych moich zdjęciach, które nastrzelałam. I tak naprawdę nie myślałam jeszcze o tym konkursie, ale właśnie w pewnym momencie, jak robiłam jakieś nowe zdjęcia, zobaczyłam ten właśnie obraz, który później wysłałam do konkursu. Ja obrazowałam komórki trofoblastu, których włókna aktynowe były wybarwione i świeciły na zielono i ten trofoblast ułożył się w jakąś taką postać. Zobaczyłam tam postać. Dopisałam do tego historię takiego wyrwania się z półsennej atmosfery, bo w tych pokojach z mikroskopami jest zawsze chłodno, ciemno, cicho i jest taki powtarzalny dźwięk działającego mikroskopu i to jest dla mnie usypiające. Spędzasz dużo czasu w tym pokoju, bo ten proces obrazowania trwa, więc to było dla mnie takie senne zajęcie. I jak zobaczyłam tego człowieka, to się obudziłam i uznałam, że warto się tym podzielić i wysłałam go do konkursu. I wygrałam.

Zobaczcie to zdjęcie, tam jest twarz. Ja widzę profil człowieka. Opis też mi się bardzo podobał. Fajnie też, że to się stało w Stanach, bo nie wiedziałam o tym. Zachęcam Was bardzo do zajrzenia sobie do sieci i znaleźć to zdjęcie. 

Chciałam jeszcze wrócić na chwilę do Twojej drogi, o czym opowiadałaś, że miałaś wsparcie, że też sama poczułaś, że ta biotechnologia, że ta część Cię interesuje. Chciałam Cię zapytać, co byś poradziła takim młodym osobom, które dopiero zaczynają, którym jest czasem ciężko. Jakaś złota rada? Rozwój w stronę akademii, albo  w ogóle bycie naukowczynią lub naukowcem.

Złota rada? To brzmi jak super wyzwanie. Nie podjęłabym się tworzenia złotych rad.

To bez złotej rady, po prostu porada.

Ja myślę, że to jest to co powiedziałam na początku, żeby szukać takich interesujących rzeczy, żeby mieć motywację, żeby się nie poddawać przy trudnościach, jakie napotykamy na swojej drodze. Ważne jest spojrzenie z perspektywy co cię ciekawi, dlaczego coś robisz i czy to w jakiś sposób ciebie i twoją ciekawość zaspokaja. W moim przypadku, jeśli to robi to warto jest przejść różne trudności. Warto się trochę pomęczyć, żeby na końcu zobaczyć, że fajnie, zrobiłam coś fajnego, odkryłam coś fajnego, odpowiedziałam na jakieś ważne pytanie, a przy tym się jeszcze dobrze bawiłam, bo sprawiało mi to radość. Miałam bardzo dużo zwątpień na swojej drodze, miałam kilka momentów, że myślałam, że nie będę już tym naukowcem. Warto, żeby o tym powiedzieć, że to jest chyba normalne, że się ma wątpliwości i się zastanawia. To też jest chyba dobre, mieć wątpliwość i sobie odpowiadać co jakiś czas na pytania, czy to co robię to jest tym co chcę robić, czy może już jednak nie i czy chcę już coś zmienić.

Ja myślę, że to bardzo ważne. Z Moniką jak rozmawiałam podczas podcastu to w programie TopMinds, w którym zresztą byłaś, tam jest taka sesja porażkowa, czyli taka sesja podczas, której naukowcy z doświadczenia opowiadają o tym ile razy się komuś coś nie udało, ile razy się nie dostało, publikacje się nie opublikowało, tam gdzie się chciało, ile razy się nie dostało jakiegoś grantu, ile razy coś poszło nie tak. O tym się chyba mało mówi cały czas.

Tak, i to wymaga jakiegoś normalizowania. W pewnym momencie jak masz kilka porażek pod rząd, to nie myślisz sobie “o jeju jestem beznadziejny, na pewno wszystkim wychodzi, bo ktoś tam właśnie opublikował, komuś się udało zdobyć granta, a mi nie”. No to może być trudne, żeby sobie z tym radzić, ale jak będziemy normalizować trochę te porażki to może łatwiej będzie nabrać takiej perspektywy i powiedzieć “no ok, każdemu się czasami zdarza przegrać, albo nie wszyscy mają same sukcesy”. Myślę, że potrzebujemy mówienia o tym. Trochę się zafiksowaliśmy w chwaleniu. Ale to też jest potrzebna umiejętność, chwalenia siebie, i opowiadania o swoich sukcesach, ale o porażkach też trzeba.

Dokładnie, zgadzam się jak najbardziej. Cieszę się, że opowiedziałaś też o tym jak Tobie było trudno i miałaś te wątpliwości, i pewnie będziesz jeszcze miała milion tych wątpliwości i chyba w każdym aspekcie, nie tylko w Akademii, ale w każdym aspekcie życia. I takim optymistycznym aspektem bym zakończyła tę rozmowę, że warto próbować, warto mieć te wątpliwości, i to co powiedziałaś wcześniej, o rzeczach codziennych typu zmiana mieszkania, które mogły Cię blokować przed wyjazdami, ale jednak Cię nie powstrzymały przed tym, żeby zrobić ten krok. Bardzo Ci Asiu dziękuję za tę rozmowę, za to że znalazłaś czas dla nas. Bardzo wszystkim dziękuję za słuchanie. Jeszcze raz gratulacje.

Dziękuję bardzo.

Related Posts
Loading...
Skip to content